czwartek, 8 maja 2025

Od marca do maja/Od marca do mája (2024/CZ)

W ramach zakończonego przed kilkoma dniami Festiwalu OFF Camera w Krakowie widzowie obejrzeć mogli dwa obrazy zza południowej granicy - "After Party" i "Od marca do maja". I o tym drugim właśnie filmie oraz wrażeniach z seansu pokrótce poniżej.

Foto: Perfilm 

"Od marca do maja" nie dzieje się nic - od tych to słów rozpoczyna się, w nawiązaniu do tytułu filmu, jeden z komentarzy na stronie CSFD ("czesko-słowacki Filmweb"), to nic zaskakującego, bo w komentarzach na ogół panuje tam spory krytycyzm, ale właściwie to zdanie nieprawdziwe nie jest. Ujęłabym z niego jedynie negatywnego zabarwienia. Bo owszem dzieje się niewiele (na pewno nie nic), ale to w końcu nie kino akcji, a kino medytacyjne, kino katatoniczne, które także potrafi dostarczyć widzowi wrażeń.

To jeden z tych filmów, przy których, jeśli uda nam się z powodzeniem wskoczyć na tę wysyłaną do nas falę, można przyjemnie odpłynąć. Ale do tego potrzebne jest odpowiednie nastawienie i spokój, bez którego chyba nie sposób wytrzymać tych 90 minut. Dla widza akurat podczas seansu rozdrażnionego będzie to dzieło nie do wytrzymania. To film, podczas którego może przyjemnie stężeć twarz, który może wprowadzić w lekkie relaksujące odrętwienie, ale i zewnętrzne warunki muszą temu sprzyjać (no chyba, że ktoś już tak odpłynął, że lądu nie słyszy;) A te nie do końca sprzyjały, bo kiedy już udało mi się na chwilę dostroić, z fali strącał mnie raz po raz szelest kinowej wałówki, i tak - kinowa medytacja przegrała z landrynkami.

"Od marca do maja" to długometrażowy debiut słowackiego reżysera Martina Pavla Repky (ur.1995), o którym sam mówi: (...) to dla mnie bardzo osobisty film, inspirowany prawdziwymi wydarzeniami, które miały miejsce w mojej rodzinie, kiedy miałem jakieś 15 lat moja mama niespodziewanie zaszła w ciążę. Mimo obaw, pamiętam jak wszyscy bardzo szybko zaczęliśmy się cieszyć, że dołączy do nas kolejny członek rodziny*.

Foto: Perfilm
Rolę matki w filmie miała zagrać nawet mama filmowca, ale po pierwszych próbnych zdjęciach postanowił jednak powierzyć ją Zuzanie Fialovej. A jest to postać dość specyficzna, właściwie jak i cała rodzina, którą obserwujemy podczas seansu - bo w odróżnieniu od chyba najczęstszego ujęcia rodziny we współczesnych dramatach, czyli przedstawiającego wszelkiego rodzaju cierpienia, traumy i tzw. patologie, tu mamy do czynienia z rodziną dobrą, czułą i opiekuńczą, w czym zresztą prym wiedze rzeczona matka. Jest to kobieta prostolinijna, poczciwa, dogłębnie i szczerze religijna, znajdująca radość w najprostszych sprawach, momentami może sprawiająca wrażenie nie pasującej do tego świata (chociaż to akurat żaden komplement pasować do tego świata), a złośliwi powiedzieliby - odklejona:)
Foto: Perfilm
W tej dobroci nie ustępuje jej małżonek, ani trójka nastoletnich dzieci, które się nawet porządnie nie kłócą, a szczytem zwady było wysłanie młodszej siostry, żeby otworzyła bramę, na co ta asertywnie nie przystała:) Swoją droga te sceny z (niesamodzielnym) otwieraniem bramy były momentami dla mnie lekko kuriozalne, a i oprócz nich było w filmie kilka zachowań, które pewnie ktoś mógłby nazwać dziwnymi, ale to już kwestia osobistych standardów i rodzinnych tradycji (chociaż pewnie psychologowie powiedzieliby co innego;)

Brak nadmiernego dramatyzmu (chociaż mamy tu do czynienia z bardzo przykrą sytuacją) pozwala widzowi skupić się na nieśpiesznym tempie filmu, na bardziej sensualnych aniżeli intelektualnych wrażeniach.
Czy warto oglądać filmy, w których "nic się nie dzieje"? Warto, bo dobrze robią duszy i ciału, i jeśli tylko "Od marca do maja" będzie dostępny online z pewnością do niego powrócę, tym razem w domowym (koniecznie) zaciszu:)


*materiały prasowe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz